Analiza i interpretacja wiersza Kornela Makuszyńskiego „120 przygód koziołka Matołka”. Poznaj informacje o epoce międzywojniai biografię poety wWikipedii.
By je zliczyć, nie mam siły!
Na naradę się zebrały
I rzecz taką uchwaliły:
Tacy sprytni są kowale,
Że umieją podkuć kozy,
By chodziły w pełnej chwale.
Jakaś bardzo mądra głowa,
Aby podkuć się na próbę,
Musi pójść do Pacanowa.
Już podkuty, ale zdrowy,
Wszystkie kozy się dowiedzą,
Czy to dobrze mieć podkowy.”
Ja! – zakrzyknął w głos koziołek.
Miał maleńką, piękną bródkę,
A wołano nań: Matołek.
Mama i sędziwy tata,
A Matołek wziął tobołek
I wędruje na kraj świata.
Po raz pierwszy na wolności,
Skoczył w górę nasz koziołek,
Aby rozprostować kości.
Więc zapytał: – „Proszę panów,
Może mi panowie wskażą,
Gdzie to miasto jest Pacanów?”
Trochę w prawo, trochę w lewo,
Przepłyń morze, przeskocz góry,
Aż napotkasz uschłe drzewo.”
Niech ratuje się, kto zając!
A koziołek smyk na drzewo,
Przed psem strasznym uciekając,
Woła drzewo w wielkim gniewie.
„Nie masz prawa, śmieszna kozo,
Po szanownym łazić drzewie.
I zatrzęsło się z łopotem,
Tak że spadło trochę liści,
A koziołek zaraz potem.
Złego już nie było zwierza,
Lecz tymczasem jeż przydreptał
A koziołek spadł na jeża.
Skoczył, jakby opętany,
A siąść nie mógł, bo w tym miejscu
Miał bolesne bardzo rany.
„Czemu krzyczysz? To się zdarza!
Czyś ty jabłko, by spaść z drzewa?
Teraz biegnij do lekarza!
Z pokolenia w pokolenie,
Zbadał rany, potem mruknął :
Dam ci coś na przeczyszczenie.
Wolę już najsroższe bóle!
Na stół skoczył, stłukł kałamarz
I przez okno smyk! na pole…
Na zielonym brzegu Wisły.
Z wielkim się rozbiegły krzykiem:
Kozioł wariat! Stracił zmysły!
W krąg kraina bardzo pusta,
Nagle, gdy był bardzo głodny,
Szepnął cicho: – „Ach, kapusta!”
Jakby za żołnierzem żołnierz.
Nasz koziołek zaczął ucztę,
Wtem ktoś chwyta go za kołnierz.
Wołał stróż, co wyszedł z cienia.
„Nie oglądaj się, idź prosto,
Do więzienia! Do więzienia
By zakuli go w kajdany,
I w komórce bardzo ciemnej
Kazał przykuć go do ściany.
I nie może ruszyć łapą,
Jęczy tylko i wciąż płacze:
Żegnaj, mamo, żegnaj, papo!”
Wygrzebali ziemię kołkiem
I na plecach swych unieśli
Tę komórkę wraz z Matołkiem.
Patrzą, co tam jest w komorze!
Nagle strasznie zakrzyknęli:
Diabeł! Ratuj się kto może!
„Uwolnijcie mnie z powroza,
Ja nie jestem żaden diabeł,
Moja mama była koza!
Bo uciekli, gdzie pieprz rośnie,
A koziołek został w lesie,
Pobekując wciąż żałośnie.
Bardzo straszną babę Jędzę,
Co dziewczynek złote włosy
Jak na krosnach tka jak przędzę.
Potem rzecze: – „Coś, kochanie,
Jesteś mi zanadto chudy,
Ale zjem cię na śniadanie!”
A ja za to cię z ochotą
Poprowadzą tam, gdzie leżą
Wielkie skarby, srebro, złoto!”
Przez las stary, przez las młody,
Aż oboje tam przybyli,
Gdzie są wielkie, czarne wody.
I na chwilę zamknąć oczy.
Baba stoi, a koziołek
Jak nie beknie! Jak nie skoczy!
Wedle dawnej koziej mody,
Że fiknęła siedem razy
I jak kamień bęc do wody!
Potem pobiegł do jej chaty
I uwolnił troje dziatek,
Co płakały spoza kraty.
Uklęknąwszy w chaty progu,
Ślicznie razem zaśpiewali,
Aby podziękować Bogu.
Aż do czarnych lasów skraju,
Dzieci poszły w kraj daleki,
A on został na rozstaju.
„Babcia pani pewnie zdrowa?
Może pani mi odpowie,
Jak stąd iść do Pacanowa?
Czyniąc w wodzie wiele plusku.
Nie rozumiem! – rzekł koziołek,
To zapewne po francusku
A koziołek smutno kroczy,
Ledwie długą widzi drogę,
Biedne wypatruje oczy,
Smok potężny drogą leci,
Dwoje oczu ma na przedzie
I straszliwie nimi świeci.
Stanął pośród czarnej drogi!
Może zginie, ale przedtem
Chce potwora wziąć na rogi.
Które miał na paszczy przedzie.
Kozioł fiknął, wzleciał w górę,
Potem miękko spadł i – jedzie.
A tłum wielki w głos wykrzyka:
„Koza! Koza! Łapcie kozę!
Zawołajcie tu rzeźnika!
Wszystkie zebrał w sobie moce,
Skoczył i uciekał pędem,
Przez trzy dni i przez trzy noce.
Czy się czego zjeść nie udał
Aż zobaczył wiewióreczkę,
Co jak płomień była ruda.
A wiewiórka: – „Bardzo proszę,
Mam na sprzedaż sześć orzechów,
Ale zapłać mi trzy grosze.”
Widzisz przecie, żem jest w nędzy!”
Wtem zobaczył Stracha w polu;
Może pan mi da pieniędzy?
Bardzo mu się pięknie kłania
I powiada: – „Smutne czasy.
Ja też jestem bez śniadania.”
Gdzie wydano prawo nowe:
„Kto by z brodą wszedł na rynek,
Temu zaraz utną głowę!
Kozioł patrzył weń ciekawie,
Ale że nie umiał czytać,
Nic nie wiedział o tym prawie.
Wnet go na stracenie wiodą,
I odcięli mu głowiną
Razem z piękną bardzo brodą.
Wtem poczciwy szewc nadchodzi.
Spojrzał, westchnął i powiada:
Pewnie brodą miał dobrodziej!
Więc choć to nie było łatwo,
Przyszył głowę do tułowia
Bardzo mocną, szewską dratwą.
Potem szewca wziął w uściski,
Szewc do domu go zaprosił,
A tam z jednej jedli miski.
Aż tu wszystkim herold głosi,
Że bal będzie u królewny,
Najjaśniejszej, pięknej Zosi.
Najpiękniejszą pieśń zaśpiewa,
Będzie królem i dostanie
Berło ze złotego drzewa.
Śpiewam piękniej niż słowiki!
I czym prędzej zaplótł brodę
W bardzo zgrabne warkoczyki.
Czy bogaty, czy ubogi,
Lecz gdy nasz Koziołek beknął,
Wszyscy w krzyk i dalej w nogi!
Tak królewna gniewna rzecze.
Niech go kucharz stąd zabierze
I na rożnie wnet upiecze!”
Ale patrzcie! Kozioł zmyka,
Bo gdy kucharz w ogień dmuchał,
On się przebrał za kuchcika.
Ktoś go chwycił na zakręcie
I zawołał: – „Chodź, mój miły!
Będziesz kuchtą na okręcie!”
Wszyscy w krzyk, i miast zapłaty
za wyborne gotowanie
Wsadzili go do armaty.
A koziołek nasz, niebożę,
Długo leciał przez powietrze
I po czterech dniach wpadł w morze.
I odetchnął odrobiną.
Nagle wyspa się zachwiała
I zanurza się w głębinę.
Lecz wy rozumiecie chyba,
Że Matołek, co miał pecha,
Prosto spadł na wieloryba.
Woda jest okropnie słona,
A on skąpał się w niej cały,
Od swej brody do ogona.
Jakby je zakryła chmura,
Bo to leciał ptak straszliwy,
Co się zwał „Skrzydlata Góra”.
Porwał kozła w swoje szpony
I biednego syna kozy
Gdzieś w nieznane poniósł strony.
Aż doleciał do księżyca!
Już go pożreć chce łapczywie,
Gdy wtem miga błyskawica.
Krzykiem wielkim siejąc grozę:
„Jakim prawem, krwawy zbójco
Chcesz tą polską pożreć kozę!
Co ci nie da zjeść biedaka!”
Gdy to straszny ptak usłyszał,
Między chmury dał drapaka!
„Że gościnność mam w zwyczaju,
Usiądź waść i opowiadaj,
Co tam w polskim słychać kraju!
Potem zaś dziękował szczerze,
A Twardowski poweselał,
Na to miłe patrząc zwierzę.
Będą złote spadać gwiazdy.
Siądź na jedną, jeśli Wasze
takiej się, nie boisz jazdy!”
Widząc gwiazdę spadającą.
Skoczył śmiało i już leci,
Tylko bardzo mu gorąco.
Wciąż się złotą żywiąc trawą,
Aż nareszcie gwiazda woła:
Teraz lecim nad Warszawą!
Gdy wtem wody się rozprysły
I gwiazdeczka o północy
Wpadła z kozłem wprost do Wisły
W zimne fale aż pod brodą,
I narzeka: – „Czym ja kaczka,
Aby ciągle spadać w wodę!”
Przez piaszczyste brnie nasypy
I powiada: – „Ej, Matołku,
Żebyś ty nie dostał grypy!”
Kozioł, zziębły i rozżalon,
Widzi, jak żołnierze gazem
Wielki nadymają balon.
Polecimy ponad chmury!
Piękne dzięki! – rzekł Matołek,
Właśnie powróciłem z góry!
Bo to wiedział już dokładnie,
Że jest ładnie na księżycu,
Lecz na ziemi jeszcze ładniej.
Przez leszczyny i przez łozy,
A on poczuł ból w tej stronie,
Gdzie ogonek mają kozy.
I na śmierć mnie zastrzelili!”
Jęknął kozioł i ze strachu
Ubiegł więcej niż pół mili.
Wielka burza przeszła blisko,
A gdy ścichła, z gęstwy lasu
Wyskoczyło złe wilczysko.
Nasz Matołek rzewnie jęczy,
Gdy wtem most przed sobą ujrzał,
Przeogromny, z cudnej tęczy.
A wilk z miną ogłupiałą
Patrzy, jak koziołek dzielny
Pod niebieską mknie powałą!
By nie skręcić sobie karku,
Przysiadł i tak zjechał na dół,
Jak kolejką w lunaparku.
Wykopyrtnął się w dolinach,
Spojrzał wkoło i zrozumiał,
Że się nagle znalazł w Chinach!
Przez herbaty mknie zagajnik,
Aż zobaczył taki pałac,
Jak porcelanowy czajnik.
W chińskie ty się sprawy mieszasz!”
Wtem za nogi strach go chwycił,
Bo się chiński zjawił cesarz.
Choć masz jeszcze lata młode,
Mandarynem cię mianuję,
Bo masz bardzo piękną brodę!”
Po pałacu, cudnie odzian,
A cesarza córka woła:
Ach, przystojny jest ten młodzian!
„Niech mu nikt nie daje jadła,
Aż ten chłopczyk się nauczy
Z chińskich liter abecadła!
Ze czterdzieści coś tysięcy,
Więc się krótko będzie uczył,
Sto lat może, lecz nie więcej!”
Który był już mandarynem.
Znacznie gorsze to od śmierci,
Co wciąż goni za twym synem!”
Kozioł zdjął jedwabne szaty
I tajemnie się zagrzebał
W wielkim pudle od herbaty.
Po niezmiernym nieśli kraju,
A w rok potem nasz koziołek
Był już w Indiach, aż w Bombaju
Odbił zręcznie wieko z pudła
A z herbaty wyskakuje
Postać smutna i wychudła.
„Wprzódy dobrze się zastanów
I objaśnij mnie łaskawie,
Czy to wreszcie jest Pacanów!
Jak chleb, kiedy się przypiecze,
Na twarz upadł i zawołał:
Sziwa riwa! Ecze pecze!
Aja koza hindu teli!
Znaczy to: – „Tak pięknej kozy
Jeszcze w Indiach nie widzieli!”
Myśli kozioł zadziwiony.
Gdy wtem tłum z ogromnym wrzaskiem
Rozbiegł się we wszystkie strony.
Na ognisty rum łakomy,
Bieży, trąbą drzewa łamie
I wywraca małe domy.
„Porzuciłem mego pana!
Siadaj na mnie i zmykajmy,
Będę w tobie miał kompana!
jakby na wysokiej wieży,
A słoń pędzi w las i trąbi:
Z drogi! Z drogi! Pan słoń bieży!
Kozioł nie czuł w sobie kości,
Więc gdy słoń na chwilą zasnął,
Zsunął się i smyk! w ciemności.
Gdzie ja jestem, dobry panie!
tamten grzecznie mu odpowie:
Jesteś pan w Afganistanie!
Bo już moja dola taka!
Wtem przypadkiem, gdzieś pod niebem,
Stalowego ujrzał ptaka.
„Czy gorączkę mam, czym chory!
Przecie na aeroplanie
Polskie widać stąd kolory!
Bardzo blisko, o stajanie.
Kozioł biegnie, woła, płacze:
Ratuj mnie pan, kapitanie!
Oczom wierzyć swym nie może!
Śmieje się i tak powiada:
Skąd tu wziąłeś się, niebożę!
Jak wędruje nadaremno,
Ulitował się kapitan
I powiada: „Siadaj ze mną!”
Leciał, leciał w zachód krwawy,
A po kilku dniach niebieskich
Zdrowo przybył do Warszawy.
Wyrwał siwy włos z swej brody,
I serdecznie popłakując,
Opowiedział swe przygody.
Przeto, widząc go w boleści,
Prosiliśmy, by zjadł obiad
I używał, co się zmieści!
Lecz odpocząć tu nie mogę.
Muszę szukać Pacanowa
I w tej chwili idę w drogę!”
I znów poszedł, biedaczysko,
Po szerokim szukać świecie
Tego, co jest bardzo blisko.
Śmieszne, smutne, nie o wiary,
Tak, jak gdyby na koziołka
Ktoś potężne rzucił czary.
I składamy je w swej teczce,
A za rok je opiszemy
W ślicznej jako ta, książeczce.
Koziołek Matołek bawi dzieci i dorosłych od 1969 roku, zatem ponad pół wieku. Całe pokolenia wychowały się na komiksie i kreskówce z jego udziałem. Oglądano ją w szkołach, przedszkolach, a także w TVP jako dobranockę.
Zwykle rolą bajek jest pokazywanie świata dzieciom, jego piękna i postaw ludzkich, takie socjalizowanie, czyli przysposabianie do życia w grupie rówieśniczej. Czy losy Matołka spełniają te postulaty? Współcześnie można by go skojarzyć z kreskówkami Disneya, np. ze Strusiem Pędziwiatrem, gdyż ten biegnie przed siebie i nie potrafi się zatrzymać. Wciąż ucieka przed złym kojotem. Raczej nie pokazuje dzieciom świata.
Motyw misji, jaką ma spełnić koziołek też jest popularny. W bajce „Dawno temu w trawie” główny bohater, cherlawy i niepewny, mrówka, której mrowisko chętnie się pozbyło, wyrusza, aby zorganizować pomoc dla mrowiska przed pasożytującymi na nich konikami polnymi. Słowem wielu twórców nadało podobne do Matołka cechy swoich bohaterom, nie wspominając Forresta Gumpa, idioty o anielskiej duszy i nadludzkich cechach.
Dlaczego Makuszyński nazwał koziołka Matołkiem? Matoł to przecież ktoś głupi i ograniczony umysłowo. Już na wstępie określił więc główną cechę swojego bohatera, dyskredytując go w oczach czytelników. A może specjalnie odebrał mu rozum, aby po prostu uczynić z niego pretekst do pokazania…. właśnie, czego? Ponieważ gusta są różne i z nimi nie dyskutujemy, niech każdy samodzielnie powie, co mu się tej historii Koziołka podoba a co jest po prostu podejrzane lub naciągane? Jakie wartości można dzieciom wpajać dzięki tej bajce lub co nas najbardziej w niej wzrusza?
Na zakończenie pokazywania „wzburzonego oceanu przygód” nieszczęsnego w sumie koziołka Matołka czytamy strofę 118:
Jej przesłaniem jest poszukiwanie w życiu szczęścia, którego nie dostrzegamy. Jak to zmienić i dlaczego mimo wiedzy i mądrości każdy z nas prędzej czy później „łapie się na tym”, że „żałuje jakiejś decyzji”, bo gdyby zrobił to czy owo inaczej, byłby szczęśliwszy, przeżyłby jakąś przygodę lub życie pożyteczniej? Takie podejście do losu ma plusy i minusy. Minusem jest to, że wciąż jesteśmy niezadowoleni z siebie aż do depresji włącznie. Plusem są wyciągane wnioski, zdolność do resetowania różnych złych decyzji…